Dariusz Majchrzak
Z niejednego teatralnego, filmowego i serialowego pieca chleb jadł – ma na swoim koncie ponad 100 ról teatralnych oraz ponad 60 telewizyjnych i filmowych. Ambicją jego rodziców było wprawdzie, aby został inżynierem w Hucie im. Bolesława Bieruta w Częstochowie, gdzie jego tata pracował jako kierowca, ale ukończył Wydział Aktorski w PWST we Wrocławiu i nigdy nie pożałował tej decyzji.
Do Gdańska wiodła go kręta droga przez Wrocław (gdzie w 1999 roku debiutował w spektaklu „Czwarta siostra” Janusza Głowackiego w reżyserii Agnieszki Glińskiej w Teatrze Polskim), Łódź, Legnicę, Szczecin, Warszawę i jeszcze kilka pomniejszych przystanków. Najdłuższa trasa, jaką pokonywał pociągiem ze spektaklu na spektakl, to czternaście godzin, ze Słupska do Tarnowa.
We Wrocławiu poznał się z Przemysławem Wojcieszkiem, który zaangażował go do filmu „W dół kolorowym wzgórzem”, za rolę w którym zdobył kilka znaczących nagród oraz nominacji i która wprowadziła go w świat filmu. Warszawa przez całe zawodowe życie się o niego upominała, ale nie dał jej stuprocentowej szansy, zawsze będąc związanym również z innym miejscem.
Trójmiejska publiczność może pamiętać go ze świetnej roli Aloszy w adaptacji powieści „Braci Karamazow” Fiodora Dostojewskiego pt. „Bracia K.” w reżyserii Andrzeja Bubienia w Teatrze Miejskim w Gdyni. Tę pracę wspomina szczególnie – po raz pierwszy świadomie użył w całym procesie budowania postaci metody polegającej na tym, że aktor opowiada jedną historię trzema różnymi znakami: werbalnie, emocjonalnie i ruchowo, a każdy z tych znaków ma inny wektor. Nad morzem nie tylko grał – reżyserował spektakle, organizował impresaryjne przedstawienia i założył prężnie działający Teatr Czwarte Miasto, współpracujący przez ostatnią dekadę z teatrami i scenami w całym Trójmieście, Polsce, Europie, a także w USA.
Żadnych zadań się nie boi, bo robił już wszystko: grał z Jerzym Trelą, ale też „nosił krzaki” za kolegami. Czy jedno było lepsze od drugiego? Według niego nie. Przeciwnie, to także w najmniejszej roli, w trudnym międzyludzkim spotkaniu, w pracy niby z góry skazanej na klęskę, w sytuacjach, gdzie wszystko zdaje się być przeciwko niemu – ma poczucie, że naprawdę się rozwija i rośnie. W takich chwilach żadna zewnętrzna siła go nie uratuje, ma tylko siebie.
Gdy skończył pięćdziesiąt lat, utwierdził się w przekonaniu, że wagi pracy i spotkania z innymi artystami nie określa recenzja czy opinia lecz to, co potrafi wziąć z tego doświadczenia dla siebie. Woli też rozmawiać o przyszłości niż o przeszłości. To ona go ciekawi i w niej chce się zatracić. Dwadzieścia jeden lat temu poznał Adama Orzechowskiego i pomyślał, że chce kiedyś grać w jego spektaklach. Również 21 lat temu obejrzał w Teatrze Wybrzeże spektakl „ H.” na podstawie „Hamleta” Williama Shakespeare’a w reżyserii Jana Klaty i postanowił, że kiedyś będzie aktorem tego teatru. Dziś jego obydwa marzenia się spełniają. Mówi, że kocha grać z lepszymi od siebie, dlatego nie ma dla niego lepszego miejsca, niż Teatr Wybrzeże.