
Zło, które jest dobrem i dobro, które jest złem
12 grudnia zapraszamy na premierę Nosferatu w reżyserii Mariusza Grzegorzka na Dużej Scenie Teatru Wybrzeże. Z reżyserem rozmawia Monika Mioduszewska.
Monika Mioduszewska: Kiedy po raz pierwszy spotkał się pan z wampirami?
Mariusz Grzegorzek: Musiałbym sięgnąć gdzieś bardzo głęboko. Byłem dzieckiem o bardzo podwyższonym poziomie wrażliwości. Wszystko niezwykle mocno przeżywałem. Już jako kilkulatka, ciągnęło mnie w stronę rzeczy, które postrzegamy jako ciemne, mroczne, które są związane z przemijaniem, z jakimś rozkładem, lękiem, z poczuciem braku nadziei. Jako dziecko miałem swobodny dostęp do telewizji. Mogłem oglądać, kiedy pani spikerka mówiła: „Uprzejmie informujmy Państwa, iż film dozwolony jest wyłącznie dla widzów dorosłych”. Bo wtedy takie tego typu ostrzeżenia istniały.
Czyli dzisiejsze ostrzeżenia to nic nowego?
To nie jest nic nowego. A ja cały czas jestem zanurzony w jakimś takim ciemnym sosie, ciemnej atmosferze.
Pan się boi tych rzeczy, czy bardziej pana fascynują?
Jedno i drugie. Jestem z nimi oswojony. Wiem, że one są fundamentalną częścią naszego świata i energii, które nami zarządzają. Naszym prawem i naszym obowiązkiem jest dotykać ciemnego.
Jak u Junga, powinniśmy poznać swoją ciemną stronę?
Musimy.
A pan chce, żeby widzowie się bali na Nosferatu?
Raczej byli zaniepokojeni w pożywny sposób, ulegli jakiejś hipnozie, zassaniu, weszli w trans. Bo przecież to nie jest przedstawienie zaskakujące opowieścią samą w sobie, którą wszyscy znają. Pulsowanie energetyczne jest naszą ambicją.
Pełna immersja?
Bardzo bym chciał.
I stąd pomysł, żeby widzowie byli częścią sceny?
Musimy być bardzo blisko. Warunkiem powodzenia tej koncepcji jest to, że aktor może podejść do widza i po prostu go dotknąć, nie ma dystansu, co zwykle kojarzy się z kameralnymi scenami. A my dysponujemy jednocześnie przestrzenią, która jest potężna, ma moc i głębię. Opowiadamy też o świecie na poziomie metaforycznym. Poczucie ogromu, które daje duża scena, połączone z takim układem widowni, bardzo nam pomagają.
Czyli wszyscy znajdziemy się we wnętrzu zamku hrabiego Orloka?
Tak. Wewnątrz całego świata, zamek Orloka jest tylko jednym z elementów.
Nosferatu niezwykle fascynuje widzów. Widzę to w ich reakcjach i komentarzach. Ma pan pomysł, dlaczego?
Myślę, że powodów jest kilka. Obserwujmy erupcję popularności wampiryzmu, wampirów, zjaw, jakichś istot nadprzyrodzonych, niezwykłych.
Czegoś ponad nami?
Mam poczucie, że jest to wyraz totalnego eskapizmu i zmiany orientacji duchowo-intelektualnej. To znaczy – kiedyś te wampiry były po to, żeby były sługami zła, żebyśmy się ich bali. Żeby nas przestrzegały, kalibrowały kompas moralny.
Obecnie kompas moralny jest w permanentnej drżączce. Wampiry stały się obiektem pożądania. Zarówno seksualnego, jak i, powiedziałbym, duchowego. Mam poczucie, że następuje w tej chwili, szczególnie wśród młodych ludzi, rodzaj niesamowitego odkotwiczenia od realizmu, skrajnego eskapizmu. Że nagle takie zjawisko jak wampir, który jest fantasmagoryczny, ponad ludzkimi prawami, który może wszystko, jest nieprzewidywalny, neurasteniczny, niezwykle młodych ludzi fascynuje. Wiem, bo się temu bacznie przyglądam.
W tej chwili wśród młodych ludzi jest kult wampira, ale zupełnie o co innego w nim chodzi Zamiast lęku jest tęsknota i utożsamianie się. Widać to w filmach, grach komputerowych i całej popkulturze.
Przypomniał mi się film Co robimy w ukryciu?
Tam było więcej groteski.
Ale może w tym jest coś jeszcze. Skoro mamy duży kryzys relacji, to może ta niemożność nawiązania relacji sprawia, że tęsknimy za czymś nieosiągalnym? Jak kiedyś o księciu z bajki, tylko czasy trochę bardziej mroczne?
No tak, to jest ta fantasmagoryczna istota, ten Nosferatu, to dzięki temu młodzi ludzie są w stanie w bezpieczny sposób angażować się w te sytuacje. Wampiryzm jest tu takim pobudzaczem, generatorem słodkiego dreszczu, także erotycznego pobudzenia. Nie lękamy się, tylko pożądamy ich, tak jak byśmy pożądali najbardziej sexy kolegów czy koleżanki z liceum.
Tak pan myśli?
Myślę, że młodzi ludzie bardzo by chcieli odbyć stosunek miłosny z wampirem lub z wampirzycą w bezkarnej aferze fantasmagorycznej (czyli w karmionej internetem wyobraźni). Następuje atrofia sfery seksualnej w życiu rzeczywistym, ponieważ poziom nadbudowania fantasmagorii jest tak silny, że powoduje moim zdaniem wtórną impotencję.
Zapach, faktura skóry, konieczność spotkania się z kimś, rozmawiania z nim, dokonania takiego trudu w rzeczywistej, biologicznej i duchowej materii - mam wrażenie, że to młodych ludzi przerasta. A zagrożenie ciążą to już absolutny dramat. Oni są cały czas w jakiejś fantasmagorii moim zdaniem.
I z tego powodu marzą o wampirze?
W pewnym sensie tak. Jest niezwykły, włada światem, może wszystko i jest bardzo przystojny. Proszę zwrócić uwagę jak wielu amantów gra teraz tego typu role.
Ciekawa teoria. Z okazji stulecia narodzin kina, film Nosferatu – symfonia grozy znalazł się na watykańskiej liście 45 filmów fabularnych, które propagują szczególne wartości religijne, moralne lub artystyczne. Wygląda na to, że daleko od tego odeszliśmy?
W Nosferatu, klasycznym filmie Murnaua, mamy bardzo krzepiącą puentę. I blisko jej do tych wartości.
A wy też będziecie te wartości promować?
My w ogóle nie zajmujemy się propagowaniem wartości. Raczej powiedziałbym, że zajmujemy się tym, żeby namówić najpierw siebie, potem innych do tego, żeby te wartości w sobie przepracować i zastanowić się, czy my w ogóle chcemy wiedzieć, co to są wartości i jakie mają znaczenie w życiu każdego z nas. Sprawy absolutnie fundamentalne. W świecie, który na pierwszy rzut oka jakoś wytraca wszystkie wartości, które przez tyle lat konstruowały naszą cywilizację.
Kim jest Nosferatu dla pana?
Nie wiem. To zło, które jest dobrem i dobro, które jest złem. To najgłębszy sens i najgłębsza degrengolada. Udręczenie.
W naszej interpretacji Nosferatu chce popełnić samobójstwo. To nie jest wampir, który został wciągnięty w pułapkę po to, by go unicestwić i uratować świat. To wampir, który świadomie daje się w tę pułapkę wciągnąć, gdyż widzi tam jakąś szansę godnej śmierci, spokojnego odejścia w niebyt, co jest jego najgłębszym marzeniem. Żeby umierał tuląc się do kobiety, którą mógłby kochać, gdyby potrafił kochać.
Nie ma pan ambicji, żeby propagować wartości, jak Nosferatu – symfonia grozy, ale jednak pański spektakl powstaje na podstawie scenariusza filmu. Jaka jest relacja między filmem i spektaklem?
To jest bardzo luźna interpretacja. Powiedziałbym, że pewna ogólna energia tego filmu, takie ekspresjonistyczne, nieme uniesienie, taki camp ekspresjonistyczny bardzo we mnie rezonuje. To, co wielu zraża do tego filmu, mnie porusza i inspiruje. Opowiadamy o tu i teraz językiem rozpiętym pomiędzy skrajnościami. Operowy monumentalizm zawdzięczam właśnie Murnauowi.
Scenografię zaprojektowała Jagna Janicka, znana z takich tytułów filmowych i serialowych jak: Ślepnąc od świateł, Ostatnia rodzina, Belfer, Kler czy Sexify. Czy to był szczególny wybór z racji jej doświadczenia filmowego?
Nie, absolutnie nie. Znam Jagnę od ponad 30 lat i zaczynaliśmy wspólnie pracę w teatrze Jaracza w Łodzi, gdzie pracowaliśmy nad kilkoma przedstawieniami i po prostu mam z nią bardzo dobre porozumienie. Mimo tego, że w tej chwili raczej zajmuje się scenografią filmową. Tu chodzi o to, że wiem, że jej rodzaj wyobraźni jest właśnie takim wehikułem, który pomoże zmaterializować ten świat.
Słuchając pana, zastanawiam się, czy to nie jest tak, że tak się fascynujemy Nosferatu i innymi fantastycznymi postaciami, bo cały czas szukamy czegoś większego od nas samych w czasie, kiedy religia już nie organizuje naszego życia? Mówił pan o wartościach, które świat wytraca, stare paradygmaty się wyczerpały, nowe nie powstały. Czy nie szukamy czegoś większego od nas, bo tego bardzo potrzebujemy?
Oczywiście, że tak. Ja bym powiedział, że najbardziej szukamy jakiegoś balansu i porządku. Ładu, harmonii, wspólnej amplitudy, wspólnych częstotliwości, prawda? Poczucia wspólnoty na przykład, które jest nam jako istotom biologicznym absolutnie niezbędne. Więc oczywiście tak. Natomiast ludzie uciekają się do różnych, nie chcę tego nazywać zamiennikami, bo to może byłoby nonszalanckie.
Różnych alternatyw?
Jakoś dziwnie z mojej perspektywy pojęta miłość do ojczyzny na przykład, tak popularna w tej chwili. Albo wojowanie w fantasmagorycznych światach, wśród smoków, elfów i ukrytych skarbów. Albo nawiedzona relacja z przedłużonymi rzęsami, tipsami i makijażowymi mazidłami. Wiemy, że ludzie uciekają tak bardzo, że właściwie tamto, oparte na wirtualu życie staje się dla nich czymś bardziej prawdziwym i odczuwalnym niż rzeczywiste funkcjonowanie, które staje się po prostu jakimś kłopotem.
Rozmawialiśmy już o kryzysie wartości przy okazji spektaklu Dziewczyna, która podeptała chleb. Tam podszedł pan bardziej kolażowo do diagnozy współczesnego świata na różnych polach. Na ile tym razem zabierze nas pan w podróż, razem z Jonathanem, przez różne światy?
Nosferatu będzie o wiele bardziej spójny na wielu różnych poziomach. Bo ta spójność z wielu powodów jest nam potrzebna. Jest to spójność pewnej konwencji. Spójność prostej, klarownej opowieści. Spójność środków wyrazu, którymi się komunikujemy z widzem. Wydaje mi się, że będzie to zupełnie inne przedstawienie niż Dziewczyna. Ale może znajdziemy w nim taką, powiedziałbym, podwyższoną temperaturę opowiadania, która jest także w Dziewczynie.
Nie żartujecie z wampirów, podchodzicie do tematu zupełnie serio, ale horror w teatrze to chyba nie jest popularny gatunek?
No właśnie to jest bardzo ciekawe - wydawałoby się na pierwszy rzut oka, że nie. No bo film jest snem, prawda? Film to jest projekcja, jakaś wiązka światła przechodzi przez soczewkę, wchodzi na ekran, który jest jakimś takim dziwem i świeci jakimś światłem. To bardzo dobrze pasuje do horroru.
Potęguje wrażenia?
Tak, potęguje wrażenia. Tutaj mogłoby się wydawać, że ta namacalność teatru, to, że tam jesteśmy naprawdę, są żywi aktorzy, którzy stoją przed nami, są rodzajem pewnej przeszkody. Ale jeśli uda nam się wywołać rodzaj lęku, takiej bojaźni Bożej na widowni, to uważam, że wrażenie może być nieporównywalnie większe niż to w kinie. Nasze przedstawienie nazwałbym teatralnym filmem.
I rzeczywiście będzie strasznie?
W głębszym tego słowa znaczeniu - tak. To jest nasze marzenie i nasz cel. I bardzo ciężko w tej sprawie pracujemy. Nie daję nikomu żadnych gwarancji, zresztą wiemy, że ilu widzów, tyle reakcji.
Dziękuję za rozmowę.

Jak dziś splatają się kultura, ekologia i technologia i co z tego może wyniknąć dla przyszłości teatru? Z RMF Classic w podcaście Teatralne Innowacje rozmawia Monika Mioduszewska.

Podaruj bliskim coś więcej niż upominek. Podaruj przeżycie. Bilet Prezent to wyjątkowa okazja, by ofiarować komuś niezapomniane chwile w Teatrze Wybrzeże. Osoba obdarowana sam decyduje, kiedy i na jaki spektakl się wybierze.

Dobry teatr to teatr dostępny! Sprawdźcie, co przygotowaliśmy w grudniu: