Jak jesteśmy przekonani i wiemy, to robi się niebezpiecznie

Jak jesteśmy przekonani i wiemy, to robi się niebezpiecznie
Fot. Jakub Wittchen

9 maja zapraszamy na premierę sztuki Jej słowo. Jego słowo. w reżyserii Adama Orzechowskiego. Tekst niemieckiego dramatopisarza, Ferdinanda von Schiracha, zabiera nas na salę sądową, na której toczy się proces o gwałt. Z autorką polskiego przekładu, Iwoną Nowacką, rozmawia Monika Mioduszewska. 

Monika Mioduszewska: Schirach jest bardzo popularnym niemieckim autorem. Jednocześnie jest prawnikiem, i to nie byle jakim. Znalazłam informację, że nie przegrał żadnej sprawy w sądzie.

Iwona Nowacka: Jest poczytnym autorem bestsellerowych kryminałów, jednym z najbardziej znanych autorów niemieckich. Więc widownia bardzo tłumnie chodzi na spektakle zrobione na podstawie jego sztuk. Jej słowo. Jego słowo. to jest dopiero jego trzeci dramat. Jest jednocześnie czynnym karnistą, co jest fascynujące, bo na pewno czerpie ze swoich spraw pewne inspiracje. To jest istotne, że pisze o czymś, na czym się zna. 

Jej słowo. Jego słowo. to bardzo świeży tekst, więc mówimy o tym, co się dzieje w temacie przemocy seksualnej teraz, a nie kilkadziesiąt lat wcześniej?

I bierze się ze świeżych, aktualnych obserwacji. Z tego, że nareszcie coraz więcej o tym mówimy, z tego, jak bardzo się z tym tematem zmagamy, jak bardzo jest on złożony. Schirach napisał tę sztukę w 2023 roku, w 2024 roku była premiera telewizyjna. Powstał film telewizyjny, który był prapremierą światową. A dopiero później zrealizowano prapremierę teatralną. I to nawet nie w Niemczech, a w Austrii. Dopiero po tym kolejne teatry zaczęły ten dramat wystawiać. Sztuki Schiracha są bardzo popularne w niemieckich teatrach. Każda miała po kilkanaście realizacji. W tych dwóch poprzednich był zastosowany taki zabieg, że publiczność głosowała nad rozwiązaniem spraw. 

Jedna dotykała eutanazji, druga terroryzmu, więc same gorące tematy. Jak wyglądały te głosowania?

Agencja reprezentującą autora zrobiła nawet takie mapki online, na których można było na bieżąco obserwować, jakie są wyniki tych głosowań. Czy oskarżony o terroryzm pilot samolotu został skazany, czy nie? I to samo było w przypadku sztuki o eutanazji pt. Bóg, w trakcie której Rada Etyki debatuje nad prawem do samobójstwa wspomaganego, a w finale widownia jako członkinie i członkowie Rady głosują nad tą kwestią. Natomiast, rzeczywiście ze strachem czytałam po raz pierwszy Jej słowo. Jego słowo. Bo myślałam sobie - żeby tylko autor nie pozwolił głosować publiczności w tak wrażliwej sprawie. Ale tu tego głosowania nie ma. I myślę, że to jest bardzo mądra decyzja. 

Co zginęło w tłumaczeniu tej sztuki?

Mam nadzieję, że jak najmniej. Przekład jest sztuką kompromisu i permanentnego szukania rozwiązań. W przekładzie regularnie dochodzi do straty i tak naprawdę proces pracy polega na szukaniu okazji do jej odrobienia. Nie przychodzi mi teraz spontanicznie do głowy przykład takiej konkretnej straty, bo już ten proces odrabiania mam za sobą. Na pewno jest różnica w odbiorze tego tekstu. Nie wiem, co się jeszcze wydarza w trakcie procesu prób, bo tam też tekst się zmienia. Interpretacja zespołu realizatorskiego zmienia tekst. Czasami należy coś powiedzieć inaczej, żeby wszystko dobrze razem grało. Na pewno różne są realia prawne w Polsce i Niemczech, więc to będzie skutkowało różnicami w odbiorze.

Przekładamy niemiecki sąd na polski grunt?

Ferdinand von Schirach zapisał całą sytuację dokładnie tak, jak przebiega ona w niemieckim sądzie, a my przekład i ten spektakl będziemy czytać z perspektywy polskiej rzeczywistości. Pozwoliłam sobie w tekście na komentarz od tłumaczki, że rzecz dzieje się w niemieckiej rzeczywistości, niemieckim prawodawstwie, które jest nieco inne niż nasze. Inne są zwyczaje sądowe niemieckie i polskie, samo to nieco oddala nas od tej sprawy. Ale być może jest tak, że dzięki temu zyskujemy pewien dystans, który pozwala nam inaczej przyjrzeć się sprawie. 

Czy tłumacząc tę sztukę musiałaś studiować polskie prawo i przekładać niemieckie sytuacje prawne na polskie? 

Nie przenosiłam tego świata na polski grunt, zwykle tego nie robię, bo zawsze sobie myślę, że najpierw trzeba przełożyć tak tę sytuację, jak została zapisana przez autora. Później zespół realizatorski decyduje, czy chce przenieść daną sytuację do Polski. Wówczas reżyser/reżyserka, dramaturg/dramaturżka kontaktuje się ze mną i wtedy zaczynamy pracować nad tym razem, tudzież ja daję wolność, jeśli zespół chce wymyślić tę rzeczywistość bez mojego udziału. W jednym tekście pozwoliłam sobie od razu na takie przenosiny z Niemiec do Polski, bo wydawało się to dobre dla efektu komicznego, aby od razu osadzić to w polskich realiach. Za zgodą autorki zrobiłam to przy Garland Svenji Violi Bungarten. 

W takim razie musiałaś studiować niemieckie prawo karne?

Tę pracę domową wykonałam już wcześniej. Mam tytuł tłumaczki przysięgłej i zajmowałam się tłumaczeniami prawnymi w poprzednich rozdziałach mojego życia. Praktykowałam w sądach, na komisariatach policji. Przygotowując się do egzaminu na tłumaczkę przysięgłą, zapisałam się na studia podyplomowe z prawa niemieckiego. Język prawny ma taką swoją własną bardzo wyjątkową poetykę, to jest też jakiegoś rodzaju literatura. Pracując nad tekstami Schiracha, mam okazję odbywać sentymentalne podróże do mojego poprzedniego życia zawodowego, więc ten język mnie nie przeraża ani nie zaskakuje. Natomiast w trakcie każdej pracy nad przekładem jest i tak do zrobienia cała masa researchu, czy to jest prawo, czy medycyna, czy motywy literatury średniowiecznej, przy każdym takim tekście wyruszam w jakąś nową podróż researcherską i to jest właśnie fajne w tej pracy, że można się zanurzać w bardzo różne światy. Dzięki temu człowiek poszerza swoją wiedzę. To jest coś, co bardzo sobie cenię.

W gdańskiej realizacji zmienia się płeć przewodniczącej. Będziemy mieć przewodniczącego. Czy dla ciebie taka zmiana jest problematyczna? Zastanawiam się, na ile to zmienia wydźwięk całej sztuki.

Dla mnie to żaden problem. Nie należę do tłumaczek, które myślą o sobie jako strażniczce tekstu, przychodzą i mówią: „Dzień dobry, tu policja tekstowa” (śmiech). Sam autor daje też taką uwagę, że wszystkie postaci mogą zostać obsadzone osobami męskimi, żeńskimi czy też niebinarnymi, oprócz dwóch głównych postaci, tych dwóch głównych stron sporu. Współczesne autorki i autorzy nie traktują swoich tekstów jako świętości, czegoś, co trzeba zrealizować dokładnie tak, jak zapisali. Osoba pisząca widzi siebie jako część całego zespołu, który pracuje nad spektaklem. Zawsze natomiast pojawia się pytanie: co zyskujemy, wprowadzając daną zmianę, a co tracimy. Kiedy byłam na próbie, to była pierwsza rzecz, o której się dowiedziałam. I też mnie osoby z zespołu pytały, co ja o tym myślę. I tak zupełnie spontanicznie powiedziałam, i chyba będę się tego trzymać, że to stwarza sytuację bliższą opresyjnej rzeczywistości wobec kobiet w takich sytuacjach.

Czyli zyskujemy?

U Schiracha jest więcej kobiecych ról, natomiast kiedy ten przewodniczący jest mężczyzną, sytuacja dla kobiety, która walczy o swoje słowo i prawo przed mężczyzną, staje się bardziej opresyjna, bohaterka jest w trudniejszej sytuacji. Bliższej tej, którą znamy z opowieści, relacji, filmów, kiedy kobieta przychodzi na policję zgłosić przestępstwo gwałtu i musi się dopraszać, aby zgłaszać to przed kobietą, a nie przed mężczyzną. Myślę, że zyskujemy to „napięcie”, choć to okropne słowo, powiedzieć, że coś w tej sprawie zyskujemy, ale to być może mocniej opowiada o tej sytuacji. 

Schirach w ciekawy sposób sprowadza nas na manowce naszego stereotypowego myślenia. 

Schirach bardzo mądrze w tym tekście umieszcza sprawę przemocy seksualnej w takiej nieoczywistej konstelacji – obie osoby mają wysoki status społeczny, są na świeczniku, są osobami publicznymi i medialnymi, zwłaszcza kobieta. Nie są młodzi. Nie są to stereotypowe okoliczności, z którymi się kojarzy gwałt. Nie jest to napaść w ciemnym zaułku. Są to osoby, które miały ze sobą romans, a nawet się kochały bądź nadal kochają. Do samego końca pozostawia balans między tymi dwiema stronami, pokazując, jak trudno albo wręcz nie sposób dokonać oceny takiej sytuacji. I pokazując, że właściwie nieważne, jaki będzie wyrok, tylko te dwie osoby będą wiedziały, jak było naprawdę. Że trudno jest w tych sprawach rozstrzygać. A bardzo szybko jesteśmy skłonni uznać, że jest tak albo inaczej. Jak bardzo szybko policja jest skłonna rozstrzygnąć, jak właśnie szybko sąd potrafi podjąć decyzję na podstawie tego tytułowego słowa przeciwko słowu. I myślę, że to niestety nadal jest kontrowersyjny temat dla wielu osób, żeby uznać, że do gwałtu dochodzi między osobami, które dobrze się znają, miały ze sobą romans. A tutaj ta sytuacja jeszcze się komplikuje, jako że zgodnie z zeznaniami ofiary – ten seks zaczął się za zgodą, ale zmienił się w trakcie w seks bez zgody. 

Myślę, że kilka razy się tu poczujemy niekomfortowo, bo rozbije to nasze schematy.

Ale właśnie to mnie zafascynowało w tym tekście i uznałam, że on jest bardzo potrzebny, bo ucieka przed stereotypowym myśleniem o sytuacji gwałtu. I to, co Schirach potrafi naprawdę świetnie – co było już widać w Bogu przy debacie na temat eutanazji – że wchodzi się na spektakl z jakimś przekonaniem, własnymi poglądami, a on potrafi nimi potrząsnąć. Kolejne postaci podają taką argumentację, że zaczynamy się wahać. To jest coś zupełnie innego niż spektakl czy tekst, który jest manifestem przeciwko przemocy seksualnej. Takich spektakli i tekstów jest też sporo i one świetnie spełniają swoją funkcję i są bardzo istotne i potrzebne, ale mam wrażenie, że przyda się też coś takiego, co pokaże, jak w rzeczywistości trudno jest dojść do jakiejś prawdy o takiej sytuacji i jakie w tym wszystkim czyhają niebezpieczeństwa. Mam wrażenie, że to może się jeszcze bardziej przysłużyć sprawie, że pokazujemy złożoność i wyzwanie, z jakim się zmagamy, jeśli właśnie na przykład próbujemy udowodnić tę przemoc. I mam wrażenie, że to nas bardziej uwrażliwia na te sprawy.  Bo jak jesteśmy wszyscy przekonani i wiemy, jak jest, to robi się niebezpiecznie. 

W Niemczech odbiór tej sztuki mógł być inny niż w Polsce. Wyobrażam sobie, że wywołał mniejsze kontrowersje. Jednak w Polsce dyskusja na temat kwestii zgody nie jest jeszcze zaawansowana. Dopiero na początku 2025 roku zmieniła się definicja gwałtu w polskim prawie – na taką, która mówi o kwestii zgody na kontakty seksualne. Wcześniej sądy wymagały od ofiary udowodnienia, że się broniła, więc ta zmiana nadaje pokrzywdzonym podmiotowość. Ale to była długa i trudna droga. Nie wszyscy posłowie zagłosowali za tą zmianą. Czy w Niemczech jest już inaczej?

I tak, i nie. Bo co to są w ogóle te Niemcy? Są różne bańki. W bańce progresywnego teatru ten tekst w ogóle nie jest kontrowersyjny. Jest klasycznie rozpisany na postaci, więc jest takim tekstem, można powiedzieć, tradycyjnym bardziej. I temat nie szokuje. Poza tym w teatrze o przemocy seksualnej się mówi. Również tej dziejącej się w samych teatrach. Z drugiej strony choć tyle się mówi i robi o tym spektakli, to co chwilę słyszy się również o skandalach dotyczących przemocy seksualnej w samej bańce teatralnej między osobami autorskimi, dyrektorskimi a zatrudnionymi. W Niemczech na przykład dużo głośniejsza była sprawa Gisèle Pelicot, niż w Polsce. Niemieckie media omawiały ją bardzo szeroko. W polskich mediach była obecna, ale nie na taką skalę. Nie do wszystkich to dotarło. I to też jest pytanie – dlaczego? Dlaczego taka szokująca historia nie jest podchwytywana przez media? Dlaczego tym mediom się „nie opłacało” o tym mówić? 

Tłumaczysz sztuki niemieckojęzyczne, dzięki czemu możesz być naszym oknem na kawałek świata. Czy trudne tematy społeczne w niemieckim teatrze są bardziej obecne niż w polskim teatrze?

W porównaniach zawsze jest pewne ryzyko oceny krzywdzącej. Myślę, że obecność społecznych tematów jest podobnie silna, tylko nieco inne tematy nas nurtują, w zależności od tego, w jakiej sytuacji jest nasz kraj, nasze społeczeństwo. W ciągu ostatnich ośmioletnich rządów mieliśmy inne problemy. Teraz z pewnych tematów możemy na jakiś czas zrezygnować. Natomiast sytuacja polityczna w Niemczech się tak zaostrza, że teraz to dla nich jest istotniejszy temat. Mam jednak wrażenie, że kiedyś bardziej się te tematy różniły. Nasze rzeczywistości zaczynają się do siebie zbliżać. Nasze problemy się uwspólniły. Na przykład temat przemocy seksualnej jest bardzo uniwersalny i wszyscy w tym samym czasie nim się zajmujemy. Albo problem z prawicowymi tendencjami, to też się nam niestety uwspólniło. Temat katastrofy klimatycznej też jest bardzo szeroko omawiany w teatrach w wielu krajach, czy zmagania ze sztuczną inteligencją, to też jest nasz wspólny problem. 

A są jakieś różnice?

Cały czas jest tak, że trochę inaczej wygląda sprawa migracji, bo to jest inny temat w multikulturowym społeczeństwie niemieckim, będącym na innym etapie historycznym rozwoju tego migranckiego społeczeństwa. To są na przykład tematy bardzo popularne w teatrze. Na szczęście, bo bardzo długo ogromna część społeczeństwa niemieckiego nie miała swojej reprezentacji na scenie. U nas migracja ma inną strukturę, jest na innym etapie. Dlatego są takie teksty niemieckie, które są świetne, ale nie tłumaczę ich, jako że wiem, że trudno by je było połączyć z naszą, pod tym kątem nieco inną rzeczywistością.

Tłumaczenie z jednego języka na drugi jest trudne, bo nie przekładasz tylko słów, ale też sposób myślenia, w przypadku sztuki jest to chyba podwójne trudne. Czy sztuka Jej słowo. Jego słowo. przysporzyła ci jakiś szczególnych kłopotów w tłumaczeniu?

Każdy tekst faktycznie przysparza całą masę wyzwań, bo nie lubię tego nazywać kłopotami. Ta sztuka na dzień dobry postawiła mnie przed takim wyzwaniem, że jest bardzo długim tekstem, ma ponad sto stron. Myślę, że to nie jest tylko mój kłopot, ale też zespołu realizatorskiego, który musi sobie z tym jakoś poradzić, bo jednak to sporo materiału tekstowego, potrzebne są skróty. Drugim wyzwaniem było dla mnie ponowne po latach zanurzenie się w świecie i języku prawnym. Ale nie miałam jakichś wyjątkowych językowych problemów w tym przypadku, to jest sztuka bardzo realistyczna i oparta na oficjalnym języku prawnym. To nie są Powarkiwania Drogi Mlecznej, które są zupełnie innym wyzwaniem, bo trzeba tam było wykonać masę fikołków językowych. Inaczej było też w przypadku Wszystko szwindel, gdzie gatunek i historyczność stanowiły dodatkowe zadania. Tak wymieniam, bo jestem tą szczęśliwą tłumaczką, która będzie miała już w Teatrze Wybrzeże realizację trzech tekstów. Każdy z nich był innym wyzwaniem. Tutaj trzeba było się zdyscyplinować i trzymać takiej oficjalnej sytuacji. To wymagało dużej precyzji, ale sprawiło mi dużą radość, bo często tłumaczę teksty, w których osoby autorskie bardzo eksperymentują z językiem i ciekawym doświadczeniem było to, że sama musiałam trzymać się w ryzach. 

Myślę, że w tym tekście to nie wyzwania translatorskie sprawiły mi największy kłopot (i tu świadomie użyję słowa „kłopot”), tylko spędzenie w tej sali rozpraw dwóch miesięcy – jako kobieta. Mocno przeżywałam tę historię, była dla mnie dużym obciążeniem. Bo jak tłumaczy się tekst, to się bardzo mocno w niego wchodzi, bardzo dużo czasu się z tym światem spędza. Podchodzę do rzeczy, nad którymi pracuję, bardzo emocjonalnie. 

Często sięgasz po teksty, które tak wiele od ciebie wymagają?

W zeszłym roku w ciągu czterech miesięcy przetłumaczyłam trzy teksty, które dotyczyły przemocy seksualnej. Ta kumulacja też pokazuje obecność tego tematu w teatrze. Po wielu latach tabuizacji kultura je teraz mocno eksploatuje. Myślę, że trudno byłoby to wyzwanie wytrzymać, gdyby nie to, że tłumaczyłam ten tekst będąc na stypendium fundacji Landis & Gyr Stiftung w Szwajcarii, mieszkając w bardzo bezpiecznym mieście, mając luksusowe, bezpieczne warunki. Dzięki temu mogłam sobie nieco spokojniej przejść przez te tematy, które w tej kumulacji bardzo na mnie działały.

Może to jest jakiś sposób, żeby zajmować się trudnymi tematami patrząc na szwajcarskie Alpy? 

Na pewno (śmiech). Ale jeśli by się nimi zajmować tylko wtedy, to byśmy się nimi często nie zajmowały. Takie pobyty nie są normą. Stypendium fundacji Landis & Gyr Stiftung to wspaniała rezydencja, podczas której ma się całkowitą wolność, nad czym się będzie pracowało. Podczas pracy nad przekładem tego tekstu dostałam też wsparcie od Goethe-Institut z Warszawy, dzięki tym dwóm instytucjom mogłam sobie pozwolić na pracę nad tym tekstem, bez gwarancji jego realizacji. Tylko dlatego, że uważałam, że tekst jest tego warty, bez zastanawiania się nad tym, co się z nim później wydarzy. Ale bardzo szybko się wydarzyło! 

Zainteresowanie chyba przewyższyło twoje oczekiwania, bo udało nam się wygrać ten wyścig po tekst z innym teatrem?

Byliście szybcy jak błyskawica! Pierwszy raz w życiu mi się zdarza, że tekst, który przetłumaczyłam w październiku bez konkretnego zamówienia ma prapremierę już w maju. To jest wspaniałe, jestem przeszczęśliwa. 

Częściej sama szukasz tekstów do przetłumaczenia czy dostajesz zamówienia?

Częściej sama szukam, czasem dostaję zamówienie, co też jest super ważne i fajne, bo wtedy pracuję w bezpieczeństwie finansowym. Bardzo często jednak szukam sama, bo bardzo zależy mi na niezależności, na świadomym kuratorowaniu tego mojego sklepu z tekstami. Żeby pracować nad tym, co mnie naprawdę interesuje i rzeczywiście wydaje mi się istotne. Natomiast nie byłoby to możliwe, gdyby nie takie wsparcie jak wspomniane stypendium albo wsparcie Goethe-Institut. Często te granty czy stypendia nie są w stanie pokryć całych kosztów pracy nad przekładem, ale samo takie wsparcie wystarczy, aby mieć bazę. Bardzo mi zależy na tym, aby samej szukać tekstów. Ale musze przyznać, że na zamówienie też trafiają mi się fajne rzeczy. Relacja z tekstami Schiracha zaczęła się właśnie od zamówienia Boga przez Teatr Nowy w Poznaniu. 

Czy to się zdarza, że tłumaczysz polski tekst na niemiecki?

Zdarzało się, ale rzadziej. Niechętnie to robię, najlepiej jednak tłumaczy się na własny język, bo w tym języku mam największe umiejętności, jestem najbardziej plastyczna, najbardziej umiem też powykręcać, poeksperymentować, powyginać ten język, kiedy jest to potrzebne. Najbardziej też go czuję. Z reguły powinno się tłumaczyć na język ojczysty. 

Jesteś za tym, aby sylwetka tłumaczki była na okładce książki?

No, a jak inaczej? (śmiech) Oczywiście, że tak. Ostatnio dużo się zmieniło pod tym względem, ale jest jeszcze dużo do zrobienia. W teatrze już rzadko się zdarza, żeby została pominięta osoba, która przetłumaczyła sztukę. Nie zawsze jest na plakatach, a powinna być, ale coraz częściej właśnie jest. Osoba tłumacza/tłumaczki jest coraz bardziej widzialna, co jest wspaniałe, ale powinno to się jeszcze przekładać na stawki. Zwłaszcza przy okazji dużej debaty na temat prozy, debaty którą wywołała autorka Chłopek, gdzie jest mowa o autorach i autorkach, którzy pracują za niskie stawki, nie wolno zapominać, że tłumacze i tłumaczki pracują za jeszcze niższe stawki. 

Te głośne sytuacje też nas uwrażliwiają na pracę osób piszących. Tłumacząc piszesz niejako sztukę na nowo?

To jest rodzaj adaptacji. Napisania czegoś nowego na rozpisanym przez kogoś już planie. Jest mapa, ale ty w tym momencie musisz znaleźć i wyrysować nowe szlaki. Oczywiście, że to jest współautorstwo, zresztą tak rozumiem swoją rolę. Uważam, że przekłady to wspólne dzieła moje i autora/autorki. Moi autorzy i moje autorki też tak uważają. Zawsze mówią „nasz tekst”. I to jest niesamowite, że te osoby to dostrzegają i są otwarte do dzielenia się współautorstwem. Co nie musi wcale być łatwe, bo wpuszczają z butami kogoś do urządzonego już świata. To wymaga zaufania. Autorzy najczęściej nie znają polskiego i nie wiedzą, co tłumaczka zrobiła w ich tekście. Niektóre rzeczy trzeba zmienić. A ja bardzo lubię takie zmiany konsultować właśnie z autorkami i autorami, fajne rzeczy z tego wynikają. Oczywiście nie mogą mi pomóc w znalezieniu rozwiązania, bo nie znają tego języka, ale czasem przez rozmowę z nimi dochodzę do rozwiązania. 

W jaki sposób?

Pytam - a co sobie przy tym myślałeś? A jakie są twoje skojarzenia? Na przykład tytuł Powarkiwania Drogi Mlecznej - jestem z niego dumna, usłyszałam na jego temat wiele komplementów, ale miałam z nim ogromny problem i bardzo długo się nad tym zastanawiałam. Cały tekst był już przetłumaczony, a ja nie miałam tytułu. W oryginale jest słowo „das Knurren”, czyli warczenie, burczenie. Żadna opcja mi nie pasowała. W rozmowach z Bonnem Parkiem pytałam – a kto te dźwięki wydaje? Czy wyobrażałeś sobie jakieś konkretne zwierzę? A jakie to zwierzę, małe, duże? Nic nie działało. Wreszcie całkiem już zrezygnowana poprosiłam, żeby wydał z siebie ten dźwięk, o którym myślał. Bonn zrobił wrrr, wrrrr i ja od razu wiedziałam, że to będą powarkiwania. Teatr powstaje tak, że wymieniają się energie, wymieniają się pomysły, zderzają się ze sobą różne rzeczy. I tak samo jest ze spotkaniem z tekstem, z autorem/autorką. O ile ten kontakt jest możliwy.

Z Schirachem się konsultowałaś? 

Właśnie z nim akurat nie. To jest bardzo zajęty i rozchwytywany człowiek. Ale nie byłam pozostawiona sama sobie. Odbywałam konsultacje z redaktorem tekstu z niemieckiej agencji reprezentującej Schiracha. I to też były bardzo pomocne rozmowy. Zdarzyła się przy okazji taka sytuacja, że w tekście znalazłam błąd logiczny: dowodem w sprawie jest sukienka, a w jednej ze scen była mowa o tym, że kobieta miała na sobie bluzkę i spódnicę. Tłumaczka często wychwytuje różne takie rzeczy. Każda inna osoba może to przegapić, a tłumaczka musi dociekać i dzięki temu widzi więcej.

Dziękuję za rozmowę. 

Opublikowano: